Aneta, Haftowane sercem: rozmowa o pasji, spokoju i cienkim lnie

Autor:
Data publikacji:
Kategoria:
Potrzebujesz ok. 9 min. aby przeczytać ten wpis

Prace Anety zafascynowały mnie od razu. Pierwszym dziełem, które zobaczyłam, była misternie wyhaftowana mapa świata, wypełniona drobnymi kwiatkami i opatrzona hasłem „Podróże czynią cię bogatym”.

Cześć! Miło mi, że znalazłaś czas na naszą rozmowę.

Również dziękuję za zainteresowanie moją małą działalnością.

Pierwsze posty na swój rękodzielniczy Instagram zaczęłaś wrzucać z końcem zeszłego roku. 31 grudnia postanowiłaś nawet wyjaśnić swoim obserwatorom, dlaczego zdecydowałaś się na założenie profilu. Jak długo funkcjonowałaś bez social mediów?

Haftuję nieco dłużej, ale tylko „nieco”, bo zaczęłam w listopadzie zeszłego roku. Od razu mi się spodobało, więc decyzja o założeniu Instagrama w celu rozpowszechnienia tego, co robię, przyszła dość szybko. Chciałam skupić się jeszcze na przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia i ruszyć zaraz po nich. Tak też zrobiłam.

Łał – czyli haftowanie wciąga bardzo szybko! Gdzie się tego nauczyłaś? To odziedziczona po kimś bliskim pasja czy jesteś samoukiem?

W kwestii rękodzieła jestem osobą, która bardzo szybko się inspiruje – wystarczy, że zobaczę coś pięknego gdzieś w Internecie i natychmiast w mojej głowie pojawia się pytanie „jak to zrobić?”. Tak było nie tylko z haftem, ale też z wieloma innymi rękodziełami, które po prostu kocham.

Ale tak, haftowanie baaardzo wciąga! Najpierw uczyłam się z tutoriali dostępnych na YT, przeglądałam różne techniki i podpowiedzi: co kupić, od czego zacząć. W tej chwili sama też próbuję nowych rzeczy, jak np. używanie metalizowanych nici, które odstraszały wszystkie hafciarki. Postanowiłam sprawdzić i spróbować zrobić z nich coś pięknego.

Z opowiadań rodziców i dziadków wiem też, że moja prababcia haftowała, więc może jakoś się dziedziczy takie zamiłowania, chociaż – kiedy jeszcze żyła – nigdy mi tego nie pokazywała.

Fajna historia. Może rzeczywiście coś zostaje w genach. Wspomniałaś o innych rękodziełach co jeszcze, poza haftowaniem, zdarzało Ci się robić?

Łatwiej byłoby odpowiedzieć na pytanie czego nie robiłam! Od najmłodszych lat fascynowały mnie robótki ręczne. Mam za sobą już m.in. garncarstwo, wszelkie masy solne, modeliny i plasteliny, quilling, decoupage, scrapbooking, szycie, druty, a jednak dopiero szydełkowanie i haft wciągnęły mnie na tyle, że nie wyobrażam sobie teraz, jakby to było bez tego. Dla mnie to forma odpoczynku. Taki reset, który potrzebny jest każdemu.

Twoje dzieła to przede wszystkim produkty tworzone na zamówienie na różne okazje: tamborki na Komunie, Dni Babci lub Matki, śluby czy np. metryczki dla maluchów. Klienci przychodzą do Ciebie z gotowymi wizjami czy liczą na Twoją kreatywność?

Różnie. Niektórzy od razu mają pewien obraz tego, jak to powinno wyglądać. W takim wypadku pojawia się presja, żeby spełnić czyjeś oczekiwania. Ale w pełni to rozumiem, bo rękodzieło nie jest rzeczą tanią. Jak się płaci, to się wymaga, a ja jestem po to, żeby jakoś tym wymaganiom wychodzić naprzeciw.

Zdarzają się też tacy, którzy polegają na mojej wizji i okazują duże zaufanie, zostawiając mojej decyzji ostateczny wygląd tamborka, dobór kolorów czy materiału. Gdzieś pomiędzy są jeszcze klienci, którzy chcą współpracować w procesie tworzenia wzoru, dają wskazówki i na bieżąco oceniają zmiany w projekcie. Taka współpraca może wydawać się ciężka na odległość, ale mam wrażenie, że to właśnie ona daje efekt końcowy najbardziej zadowalający obie strony.

Rękodzieło rzeczywiście nie jest tanie, ale jest to zasadne. Wydaje mi się, że w tej kwestii świadomość konsumencka rośnie, jednak wciąż nie jest różowo…

Prawdą jest, że świadomość konsumencka w tej dziedzinie rośnie, co jest bardzo pozytywnym zjawiskiem. Wspaniale, kiedy doceniamy pracę rąk, a nie maszyn.

Jednak nawet w mojej krótkiej jak dotąd karierze rękodzielnika zdarzyły się sytuacje, w których moja orientacyjnie podana cena odstraszyła potencjalnego klienta. Być może to dlatego, że wiele reklam mówi o wykorzystaniu tamborka jako prezentu, zamiast kwiatów lub okolicznościowej kartki. A przecież cena rękodzieła znacznie przewyższa cenę kwiatów czy kartki.

Czy miałaś problem z wyceną swoich produktów? A może ktoś zwrócił Ci uwagę na zbyt wysoką cenę lub przeciwnie – powiedział, że się nie doceniasz?

Wycena mojego rękodzieła wciąż jest dla mnie trudna. Na początku bardzo mocno zaniżałam ceny (w przeliczeniu na godzinę było to ok. 5 zł), ale pierwsze zamówienia tak bardzo mnie cieszyły, że nie potrafiłam spojrzeć na moją pracę „całościowo”, to znaczy ile mnie to wszystko kosztuje czasu, od zakupu materiałów, przez projektowanie, haftowanie i przygotowywanie do wysyłki.

Kiedy pierwszy raz ogłosiłam swoje przybliżone ceny na Instagramie, natychmiast dostałam wiadomość od innej znanej hafciarki, że nie powinnam tak nisko się cenić. Zrobiło mi się o tyle głupio, że swoimi cenami nie chciałam działać na niekorzyść dziewczyn, które mają dłuższą praktykę hafciarską niż ja. Teraz jestem mądrzejsza i myślę, że godnie wyceniam swoje rękodzieło, bez przesady ani w jedną, ani w drugą stronę.

W takim razie czy z rękodzieła da się utrzymać, czy jest to dla Ciebie tylko zajęcie dorywcze?

Sama niedawno mocno rozważałam to zagadnienie. Osobiście uważam, że z samego rękodzieła, czyli przyjmowania zamówień personalizowanych, bardzo trudno byłoby się utrzymać, nie mówiąc już o niepewności, która się z tym wiąże. Zamówienia są albo ich nie ma.

Można inwestować w reklamy, to jasne. Ale obecnie ciężko jest się przebić, jeśli każdego dnia pojawiają się nowe osoby, które oferują podobne rękodzieło. Cena również musiałaby być znacznie wyższa, bo uwzględniałaby przeróżne opłaty związane z prowadzeniem firmy i rachunkami, a wiadomo, że im wyższa cena, tym jeszcze trudniej się przebić. Dla mnie jest to dorywcze zajęcie. Bardzo przyjemne. Praca, która jest pasją.

Polski Instagram hafciarski zna, co prawda, kilka przykładów dziewczyn, które się przebiły i żyją z rękodzieła, jednak nie znam żadnej, która opierałaby się tylko na przyjmowaniu zamówień. Zazwyczaj, oprócz tej czysto twórczej działalności, mają jeszcze swoje sklepy czy pasmanterie internetowe.

Widziałam, że poza standardową muliną używasz też np. muliny metalizowanej. Z jakimi materiałami najbardziej lubisz pracować? Masz swojego ulubieńca?

Oczywiście, że mam! Najbardziej lubię haftować na cienkim lnie, w który igła wchodzi niezwykle łatwo, więc nie ma mowy o zmęczeniu palców. Mam też swoje ulubione kolory mulin bawełnianych, ciepłe odcienie ziemi i zielenie. Korzystam z mulin tylko jednej firmy. Mulina metalizowana to dla mnie teraz  „must have ”każdego projektu. Pomimo, że nie jest najłatwiejsza w pracy, to ma wiele innych zalet i wykończenie projektu złotą czy srebrną nicią jest dla mnie warte całego zachodu.

Podobnie z tamborkami – tutaj też mam jednego ulubieńca i jest to ramkotamborek drewnopodobny. Jest dużo tańszy niż drewniany, znacznie bardziej solidnie wykonany i ma zawieszkę, przez co stanowi idealną ramkę. A przede wszystkim doskonale trzyma napięcie materiału.

A co z wysyłką Twoich produktów? Zwracasz specjalną uwagę np. na opakowanie, czy traktujesz je tylko użytkowo?

Wyznaję zasadę, że pakuję tak, jakbym sama chciała dostać rękodzieło. Chcę, żeby otwieranie takiej przesyłki było już pewną przyjemnością i mówiło o niezwykłej wartości ręcznie robionej rzeczy. Dlatego staram się, żeby wszystko było zapakowane estetycznie. Zależy mi także na tym, aby, na ile to możliwe, opakowanie było ekologiczne. Używam więc papierowego wypełnienia, a same tamborki pakuję w koperty-pudełka z tektury przewiązanej bawełnianą wstążką.

Trzeba też pamiętać, że w większości moje zamówienia są prezentem dla kogoś, więc takie pakowanie zwalnia kupującego z szukania dodatkowego opakowania.

Co miesiąc zamieszczasz planszę z inspirującym cytatem, w maju był to np. cytat z Alberta Einsteina dotyczący kreatywności. Skąd pomysł na ten cykl?

Chciałabym, aby mój Instagram był też pewna formą pamiętnika własnej twórczości i w ten sposób, w uporządkowany sposób, widzę co robiłam w kolejnych miesiącach. Poza tym taki cytat zawsze działa jakoś pobudzająco na kreatywność czy motywująco, więc pomyślałam, że będzie dobrym urozmaiceniem rękodzieła.

Na koniec coś dla początkujących rękodzielników. Jakiej rady byś im udzieliła?

Po pierwsze zaopatrzyć się w porządne materiały. Nie sugerować się niską ceną słabej jakości tamborków czy igieł. Tanie tamborki nie trzymają materiału, a igły się łamią. Żeby się nie zniechęcić, warto więc kupić porządny tamborek. Do tego igła, kilka kolorów muliny, dowolny materiał. Na początek to wystarczy do nauki, a przygoda z haftem sama rozkręci się na tyle, że wciąż będzie mało.

No i najważniejsze: tworzyć to, co sprawia największą radość, bo rękodzieło na być właśnie takim antidotum na codzienność, która bywa szara i smutna. Ma wyrażać nasze wnętrze i być odpoczynkiem, a nie przykrym obowiązkiem.

To świetne podsumowanie. Wszystkim życzymy odnalezienia własnego antidotum na codzienność, a Tobie dziękuję bardzo za inspirującą rozmowę.

Jeśli jesteście zainteresowani, co jeszcze potrafi wyhaftować Aneta, wszystkie jej prace znajdziecie tutaj.

Udostępnij:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*